MÓJ OBECNY “MUST HAVE” NA DZIEŃ I NA NOC

Są dwa produkty kosmetyczne, bez których nie potrafię, a nawet nie chcę się obejść. To moje MUST HAVE, czyli kosmetyki zawierające w swoim składzie składniki aktywne, które potrzebuje każdy rodzaj skóry i których rodzaj i moc można do niej dostosować. Oprócz wody, to właśnie one stanowią podstawę w pielęgnacji. Mowa oczywiście o witaminie A, C i E.
⇒Prawidłowa pielęgnacja skóry wg. dr Murada
Naprawdę, mogę zrezygnować z używania wielu kosmetyków, mogę darować sobie wiele zabiegów kosmetycznych, ale codzienna aplikacja preparatów z tymi witaminami, to absolutne minimum jakie mogę podarować mojej skórze i absolutna konieczność.
Serum z witaminą C+E
Serum z witaminą C , które aplikuję rano, efektywnie zwalcza wolne rodniki, zapobiega powstawaniu przebarwień lub pomaga je zmniejszyć. Działa m.in. odmładzająco, gdyż wspomaga produkcje kolagenu w skórze, zmniejsza zaczerwienienia, uszczelnia naczynia krwionośne, łagodzi stany zapalne i przyśpiesza gojenie wyprysków. Zwiększa również skuteczność filtrów przeciwsłonecznych.
Wybierając odpowiednie serum z witaminą C zwracam uwagę na to, żeby zawierało w swoim składzie również witaminę E. Witamina ta skutecznie neutralizuje wolne rodniki i zapobiega skutkom ich negatywnego działania. Niestety – po spełnieniu swojej roli, niczym pszczoła po użądleniu swojej ofiary – traci swoją aktywność. Z kolei witamina C nie tylko sama potrafi się zregenerować, ale także przywrócić aktywną formę witaminie E, aby ponownie mogła neutralizować wolne rodniki. Witamina C i E to duet niemal doskonały.
Na początku używałam serum z witaminą C przygotowywaną samodzielnie w domu z półproduktów. Było to dla mnie fajne doświadczenie z pewną dozą satysfakcji, że oto sama sobie zrobiłam kosmetyk, który ma czynić dobro dla mojej skóry :) Z czasem jednak wygoda wzięła górę i obecnie jestem na etapie poszukiwania serum idealnego, czyli jak najbardziej naturalnego, w przystępnej cenie, w ładnym i higienicznym opakowaniu. Mam nadzieję, że w końcu taki znajdę :)
Wiele się naczytałam opinii na temat LIQ CC serum Light Booster. W większości były to pozytywne opinie, które kusiły mnie, bym zboczyła z moich utartych ścieżek dotyczących bezpiecznej pielęgnacji. Według powszechnej opinii serum posiada dobry skład, nie zawiera substancji komedogennych i alergizujących, ani żadnych innych, które mogłyby zaszkodzić. Najbardziej obawiałam się skutków jaki mógłby mi wyrządzić glikol propylenowy. Niektórzy krytykują opinie dr Henryka Różańskiego, który według nich jest niepoprawnym panikarzem lubiącym robić z igły widły. Po nieprzyjemnych doświadczeniach z aloesowym dezodorantem Ever Shield Forever Living, który kiedyś uważałam za najlepszy pod słońcem, a który zawiera obecnie ten składnik, trochę się wahałam zanim kupiłam to serum. Dezodorant ten strasznie podrażniał i wysuszał skórę pod pachami, wywołując stan zapalny, wysięki i świąd. Efektem tego były przebarwienia, które długo znikały po zaprzestaniu używania tego dezodorantu. Jestem zatem żywym przykładem na to, że Różański jednak wie co pisze. :) Pomyślałam jednak, że skoro światowej sławy autorytet wśród kosmetologów i lekarzy medycyny estetycznej, sam dr Fernandes nie unika tego składnika w swoich preparatach, to co mi szkodzi zaryzykować? Jeśli mam coś komuś polecić, na jakiś temat się wypowiedzieć, to nie wystarczą w tym przypadku wiadomości zaczerpnięte z internetowego forum. Sama muszę coś przeżyć i doświadczyć, aby móc się tym podzielić z innymi.
W przypadku stosowania tego serum nie zauważyłam żadnych negatywnych skutków. Woda na pierwszym miejscu w składzie wraz z obecnością kwasu hialuronowego sprawiają, że glikol nie powoduje nadmiernego przesuszania się skóry. Cera jest widocznie rozświetlona i rozjaśniona. Czego chcieć więcej? Jedynym minusem, który zauważyłam jest zwiększone zaczopowanie ujść gruczołów łojowych w okolicach brody i skrzydełek nosa. To zadecydowało o tym, że powtórnie nie sięgnę po to serum, mimo tego, że skład ujdzie w tłumie i cena jest przystępna :)
Retinoidy
Retinoidy, to najprościej rzecz ujmując rodzina witaminy A. Występują w różnych formach chemicznych i w zależności od ich rodzaju, wykazują różną siłę działania, a co się z tym wiąże, efekty także są różne.
Kiedyś usłyszałam opinię pewnej pani kosmetolog, która w wieku trzydziestu paru lat uważała, że na stosowanie retinoidów ma jeszcze czas. Nie wiem co dokładnie miała na myśli, mam tylko nadzieję, że chodziło jej o stosowanie preparatów o mocniejszym, bardziej drażniącym działaniu. Prawda jest jednak taka, że na aplikowanie produktów z witaminą A nigdy nie jest za wcześnie. Wystarczy tylko dobrać odpowiednio jej rodzaj i moc. Witamina A jest niezbędna dla skóry, gdyż wpływa na jej prawidłowe funkcjonowanie. Stosowana w wieku pokwitania wpływa na regulację wydzielania łoju, prawidłowe ukrwienie i nawilżenie oraz koloryt skóry. Przyśpiesza również jej gojenie i regenerację. W wieku dojrzałym wpływa również na produkcję kolagenu w skórze, zapobiega i niweluje powstawanie przebarwień, wpływa na DNA komórek skóry, które powstają zdrowsze i prawidłowo zbudowane. Tak naprawdę witamina A dodawana jest również do kosmetyków dla dzieci np.: w postaci tranu czy karotenoidów np: wyciągu z rokitnika. Trzeba wiedzieć, że witamina A szybko się utlenia pod wpływem temperatury i światła (szczególnie promieniowania UV), a dostarczana z pożywieniem stanowi dla skóry nędzny ochłap. Skóra zaopatrywana jest w składniki odżywcze w ostatniej kolejności, które często są niewystarczające, dlatego tak ważne jest, by codziennie wieczorem odpowiednio nasycić nią skórę.
Mam delikatną cerę, skłonną do podrażnień i zaczerwienień. Długo wahałam się, zanim zdecydowałam się użyć mocniejszych retinoidów. Drżałam na samą myśl, że mogę sobie wyrządzić więcej szkody, niż pożytku.
Swoją przygodę z retinoidami zaczynałam od wieczornej aplikacji palmitynianu retinylu. Były to zakupione w aptece kapsułki witaminy A, których zawartość nakładałam na skórę lub kultowa maść ochronna z witaminą A. To najmniej aktywna postać retinoidów, która w zasadzie nie powoduje podrażnień, a jeśli już, to minimalne.
Następnie skusiłam się na Diroseal Avene. Potrzebowałam czegoś mocniejszego i bardziej aktywnego, a jednocześnie niekrzywdzącego mojej delikatnej, płytko unaczynionej cery, dlatego zdecydowałam się na retinaldehyd. Byłam z niego bardzo zadowolona. Nie podrażniał, nie zapychał i znacznie poprawił stan mojej skory na twarzy, która rzeczywiście stałą się grubsza i mniej podatna na rumień.
Jak to się mówi, apetyt rośnie w miarę jedzenia i z duszą na ramieniu sięgnęłam po … tretinoinę zawartą w kremie Retin-A. Do tego desperackiego kroku zmusiła mnie sytuacja, której celem miała być likwidacja przebarwień. O moim programie w walce z przebarwieniami pisałam TUTAJ i TUTAJ.
Moje doświadczenia z retinoidami są bardzo pozytywne. Myślę, że swoją strategią, która pozwalała mojej skórze stopniowo oswajać się z nimi sprawiła, że stosowanie ich nie było dla mnie bolesnym i przykrym doświadczeniem. Nie wiem co to nadmierne łuszczenie się, nadwrażliwość czy pieczenie skóry podczas demakijażu. Nie chcę jednak – a przynajmniej na razie – używać preparatów z tretinoiną. Wolę coś delikatniejszego w działaniu, bardziej przeciwzmarszczkowego i odmładzającego niż przeciwtrądzikowego. Dlatego właśnie zdecydowałam się na emulsję Ystheal Avene, z której jestem zadowolona. Jak to się mówi – dupy nie urywa, bo jak ma urywać, jeśli zawiera w swoim składzie tylko 0,5% retinaldehydu, ale póki co mojej skórze wystarcza. Z pewnością w niedalekiej przyszłości sięgnę także po Eluage Avene. A co!
Jestem ogromnie ciekawa Waszego Must Have na dzień i na noc. Bardzo chętnie się dowiem, czego używacie i bez jakich kosmetyków nie potraficie się obejść. Może podsuniecie mi coś oczywistego. Podobno pod latarnią zwykle jest najciemniej. Dla znawców tematu także :)
Pozdrawiam ciepło :)