W ŻYCIU MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ
Parę lat temu, pewna kobieta dała mi pewną radę, którą kiedyś sama otrzymała od swojej matki: ” Pamiętaj, nigdy się nie wychylaj za bardzo i rób tylko to, co musisz. Nie staraj się pokazywać, że jesteś idealną gospodynią, matką, żoną… a nawet kochanką. Odpuść sobie czasami, nic nie musi być idealnie. Wiedz, że w życiu im bardziej się starasz dobrze wypaść, im bardziej starasz się być idealna i robić wszystko perfekcyjnie, tym poprzeczka idzie w górę. Kiedyś może przyjdzie taki czas, że jej nie przeskoczysz.”
Kiedy to mówiła, jej słowa wydawały mi się wielką mądrością tego świata. Właśnie stwierdziła, że odpuszcza sobie przedświąteczne mycie okien. Jest zimno, a ona nie ma zamiaru ani się przeziębić, ani przepracować. Nic się nie stanie, jak okna umyje w innym terminie, w końcu nie musi wszystkiego robić sama i niczego udowadniać ani sobie ani innym.
Lubiłam mieć poukładane, perfekcyjnie zorganizowane życie. Dawało mi to komfort psychiczny i poczucie spełnienia obowiązku. Żyłam w przekonaniu, że człowiek musi dawać z siebie wszystko, inaczej niczego w życiu nie osiągnie ani nie zostanie doceniony. Nie wyobrażałam sobie, żebym na święta miała nieumyte okna albo makowiec kupiony w pobliskiej cukierni. Wszystko musiałam zrobić sama, ponieważ żyłam w przekonaniu, że przecież nikt nie zrobi tego lepiej, dokładniej i szybciej ode mnie. Z biegiem czasu życie jednak weryfikuje nasze podejście do perfekcjonizmu, dając solidnego kopa, aktualizując drastycznie naszą hierarchię ważności i priorytetów. Czasami jednak zbyt późno. Cóż z tego, że na święta wszystko było zrobione i zorganizowane jak w zegarku? Kiedy wszyscy delektowali się nie tylko klimatem świąt, ale i tym wszystkim, co zdołałam przygotować, ja czułam się najbardziej zmęczoną kobietą we wszechświecie.
Niedawno w jednej ze stacji telewizyjnych można było posłuchać wywiadu z Agnieszką Chylińską, który wzbudził wiele kontrowersji. Być może piosenkarce można różne rzeczy zarzucić, ale z pewnością nie to, że jest do bólu szczera.
Beata Tyszkiewicz w jednym z wywiadów powiedziała, że: ” Prawdziwa dama pije, pali i przeklina.” Od siebie jeszcze dodam, że prawdziwa dama zawsze nazywa rzeczy po imieniu. Nie udaje, że jej życie jest usłane różami, chociaż tak nie jest. Nie robi dobrej miny do złej gry. Nie kombinuje, nie odgrywa szczęściary, która złapała pana Boga za nogi. Mówi jak jest. Jest prawdziwa.
Czasami trzeba użyć wulgaryzmów, żeby dosadnie i obrazowo opisać stan swoich uczuć. Inaczej się nie da.
Och, jak ja Agnieszkę Chylińską rozumiem. Sama to przerabiałam. Życie wedle oczekiwań innych ludzi, poświęcanie się im bezgranicznie na zasadzie bo tak trzeba, wpasowywanie się w schematy… Ale przychodzi taki dzień, kiedy doświadczamy przebudzenia. Zadajemy sobie pytanie: Gdzie ja w tym wszystkim jestem? Kim byłam i kim się stałam? Czy właśnie tak chcę żyć ?
W końcu kiedy ktoś nas zapyta co u nas, jak się miewamy, nie mamy siły na rozciąganie ust w szerokim uśmiechu. Odpowiadamy wprost: “Przy********łam dupą o beton…”
Życie to maraton.
Podejmując bieg przez życie trzeba rozważnie rozłożyć swoje siły. Kiedy wystartujesz z impetem, nie pozwalając sobie po drodze na lekki trucht, złapie cię zadyszka, a nawet brak tchu zanim dobiegniesz do mety. Tutaj nie chodzi o to, żeby mieć wszystkich w tyle już na starcie czy półmetku. Chodzi oto, żeby mieć wszystkich w tyle gdy dobiegasz do mety. W życiu nie warto się nadmiernie forsować, angażować, poświęcać. W dzisiejszych czasach mało kto to doceni, raczej wykorzysta.
Znacie takie historie z życia wzięte?
Historia Moniki
Ułożyłam dokładny scenariusz, w jaki sposób będzie przebiegało moje życie. I to mnie zgubiło – rzeczywistość zweryfikowała wszystkie te plany. Dostałam nie tyle w twarz, co w… brzuch – dziś jestem skulona i rozczarowana tym, że życie wygląda inaczej, niż myślałam. – Agnieszka Chylińska
Monika była niezwykle ambitną dziewczyną. Na uczelnię zawsze przychodziła przygotowana, a na sprawdzianach zawsze dodawała coś od siebie, coś o czym nie było mówione na zajęciach. Starała się, by jej wiedza zawsze wykraczała poza przeciętność i żyła nadzieją, że zostanie to docenione i zauważone. Założyła sobie, że ukończy studia ze średnią 5,0 no może 4,5. To był jej główny cel. Dodatkowo dopingowała ją chęć otrzymania stypendium naukowego. To było jak na studentkę przystało równie nie lada wyróżnienie i spory zastrzyk gotówki.
Podczas studiów jej najlepszą koleżanką była Magda. Mieszkała w akademiku i prowadziła typowo studencki tryb życia. Do książek zaglądała jedynie przed sesją a na zajęciach bywała gościem.
Tuż przed egzaminami końcowymi Monika poczuła totalne wypalenie. Presja z jaką podeszła do swoich oczekiwań przerosła ją. Nagle poczuła, że chyba nie jest w stanie ogarnąć tylu przedmiotów na etapie zaawansowanym. Magda natomiast podeszła do egzaminów, jakby to była sprawa życia i śmierci. Zakuwała po nocach, zaczęła chodzić na zajęcia. Grunt, żeby właśnie teraz ją zauważyli. Grunt, żeby teraz ją zapamiętali. Podczas egzaminów to zaprocentowało: ” Pani Magdo – zaczął profesor – widzę, że wzięła się pani ostro do roboty. Jestem pod wrażeniem pani przygotowania, tym bardziej, że dotychczas była pani, że tak się wyrażę, średnią studentką. Ma pani u mnie piątkę z egzaminu. Zasłużyła pani.”
Monika nie miała tyle szczęścia. Podczas egzaminów została potraktowana według szczególnych zasad. Zasad, które są zarezerwowane dla szczególnie uzdolnionych i ambitnych studentów. Profesor przeprowadzający egzamin postanowił Monice podwyższyć poprzeczkę. Zadawał pytania dodatkowe, wykraczające poza program nauczania. Kiedy nie potrafiła na nie odpowiedzieć, profesor robił rozczarowana minę i mówił: Pani Moniko, rozczarowała mnie pani. Zawsze była pani świetnie przygotowana do zajęć i egzaminów, a teraz widzę, że znacznie obniżyła pani swój poziom. Przykro mi bardzo, ale pani dzisiejsza wiedza jest tylko na 3 z plusem.”
Życie jest niesprawiedliwe. Życie jest cholernie niesprawiedliwe. Tyle lat ciężkiej pracy, wyrzeczeń, nieprzespanych nocy… A wystarczyło kroczyć przez życie małymi kroczkami, mierząc siły na zamiary, z umiarem, zachowując swoja energię, zapał, zaangażowanie na czas, kiedy będą najbardziej potrzebne.
Historia Anety
Ja mocno przegrzałam temat tego macierzyństwa w swoim życiu. Po pierwsze, nie pozwoliłam sobie pomóc i wszystko chciałam robić sama. Nie było żadnej niani, żadnego ściągania rodziców. Ja chciałam wszystkim pokazać, że jestem pod tym względem absolutnie dzielna i to mnie umordowało na maksa. – Agnieszka Chylińska
Aneta wyszła za mąż dość młodo, w wieku 22 lat. Przed ślubem obiecała sobie, że będzie najlepszą żoną, matką, gospodynią… Miała w sobie tyle zapału i werwy, że mogła góry przenosić. Chciała być idealna, doceniana, wzorowa. Brała na swoje barki wszystko, co tylko kobieta jest w stanie wziąć. Nigdy nie potrzebowała niczyjej pomocy, nigdy też o nią nie prosiła. Skrycie pragnęła, aby w oczach teściowej zasłużyć na miano najlepszej i najbardziej zaradnej kandydatki na żonę dla jej syna.
Chociaż całe swoje dotychczasowe życie spędziła w mieście, bez oporów zabrała się za pielęgnację ogródka i uprawę warzyw na przydomowej działce, żeby zawsze pod ręką była świeża, nienafaszerowana chemią zielenina. Nie lubiła tego robić, nie miała pojęcia o tym, jak uprawiać marchewkę czy pomidory, żeby wyrosły na dorodne i apetycznie wyglądające warzywa. Robiła to jednak, żeby komuś coś udowodnić, żeby inni ją doceniali, żeby zauważyli jaka ona jest niesamowicie zorganizowana, zaradna i perfekcyjna.
Kiedy ktoś ją zapytał, czy nie potrzebuje pomocy, zwykle odpowiadała, że nie, sama sobie poradzi.
Tak więc sama sobie radziła z prowadzeniem domu, ogródkiem, wychowywaniem pojawiających się kolejno dzieci i dogadzaniem wszystkim dookoła tylko nie sobie samej.
Organizując przyjęcia świąteczne przechodziła samą siebie. Zarywała noce, żeby idealnie posprzątać dom, przyrządzić kilka rodzajów sałatek, dań gorących i ciast. Był czas, że wszystko robiła w towarzystwie niedawno narodzonego dziecka jednocześnie ubijając pianę z białek do ciasta i kołysząc lewą nogą leżące i jednocześnie płaczące w wózku dziecko. Nie angażowała męża w sprawy domowe uważając, że skoro pracuje i zarabia na dom, należy mu się zasłużony odpoczynek i relaks. Teściowa zawsze była pod wielkim wrażeniem pytając: ” jak ty to wszystko sama przygotowałaś?” Wtedy odpowiadała: ” ależ to nic takiego, to tylko trzy sałatki i cztery ciasta.”
Swój błąd zrozumiała po kilkunastu latach małżeństwa, kiedy dotarło do niej, jak wielką krzywdę sobie wyrządziła. Nikt nie proponował jej pomocy, kiedy tego najbardziej potrzebowała. Kiedy nieśmiało sugerowała, że jest jej ciężko, zazwyczaj słyszała, że musi sobie jakoś sama poradzić, że kto jak kto, ale ona sobie poradzi na pewno. Nagle zobaczyła siebie samą na placu boju, z wielkim żalem do świata i do innych ludzi. Postanowiła, że nareszcie zacznie żyć dla siebie, nie tylko i wyłącznie dla innych. Zrezygnowała z uprawy ogródka na rzecz czytania książek. Od sklepowych warzyw jeszcze chyba nikt nie umarł. Przestało jej zależeć na opinii innych łącznie z teściową na czele. Na uroczystości rodzinne zaczęła przygotowywać tylko poczęstunek w postaci kawy i dobrego ciasta. Podczas jednej z nich niechcący podsłuchała rozmowę teściowej z jej mężem, która niesprawiedliwie zaczęła ją oceniać. Usłyszała, że strasznie się rozleniwiła i nic jej się nie chce robić. W dodatku chyba jest obrażona, bo nigdy wcześniej ją tak nie ugościła. Tylko kawa i ciastko!? To był moment, kiedy poczuła jak nagle dostaje od życia otwartą ręką w twarz.
Historia Marty
Ja przy********łam dupą o beton i czuję, że nie wiem, co dalej ze sobą zrobić. Zdaję sobie sprawę z tego, co czuje, czego nie chcę i co powoduje, że mam taką ogromną niezgodę na życie, ale ten stan doprowadza mnie do szału. – Agnieszka Chylińska
Marta od dawna poszukiwała pracy. W jej sytuacji nie było to takie łatwe. Z powodu opieki nad dziećmi musiała na jakiś czas pozostać w domu i zrezygnować z życia zawodowego na dłuższy czas.
Desperacko wysyłała swoje CV do firm, w których mogłaby się realizować i wykazać. Miała nadzieję, że gdy da z siebie wszystko, pracodawca ją doceni i da szansę na dłuższą współpracę.
Kiedy w końcu udało jej się przebrnąć przez rozmowę kwalifikacyjną i podpisać wstępną umowę o pracę, była wniebowzięta. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby zachować tą posadę, nawet kosztem własnego życia rodzinnego. Jej obecna sytuacja finansowa nie przedstawiała się zbyt kolorowo, gdyż oboje z mężem jak nigdy potrzebowali jakiegokolwiek dodatkowego grosza.
W pracy dawała z siebie wszystko. Wykonywała nie tylko swoją pracę, ale w wolnej chwili również pomagała współpracownikom. Nie mogła pozwolić sobie na przerwy na kawę, kiedy była pod czujnym okiem swojego pracodawcy. Często nie miała nawet czasu zjeść spokojnie drugiego śniadania, ponieważ w pierwszej kolejności liczyło się wykonanie swoich obowiązków, których dziwnym trafem ciągle przybywało. Szef sprawiał wrażenie niebywale zadowolonego z jej pracy. Zaproponował, że rozważa wysłanie jej na dodatkowe szkolenia. Fakt, że wspomniał jej o tym świadczył, że zamierza przedłużyć współpracę z nią, w przeciwnym razie nigdy by w nią nie zainwestował. Nie zamierzała zaprzepaścić takiej szansy. W firmę wkładała całe swoje serce, cały wolny czas. Wykorzystała i wdrożyła swoje doświadczenie i pomysły, całą swoją energię i zapał.
Odkopała wszystkie swoje kontakty, żeby firma mogła wprowadzić do swojej oferty ciekawe i unikalne produkty po konkurencyjnych cenach. Traktowała swoje miejsce pracy jak swoje własne dziecko zapominając, że jest tylko na okresie próbnym.
Po trzech miesiącach ciężkiej i wyczerpującej pracy z niecierpliwością czekała na wezwanie jej przez szefa do swojego gabinetu. Była pewna – wręcz nie widziała innej opcji – że podpisze z nią nową umowę o pracę, a jej poświęcenie uhonoruje chociaż niewielka podwyżką.
Długo będzie pamiętała ten dzień. Zapewne nigdy go nie zapomni. To był ostatni dzień jej pracy w tej firmie. Pracodawca oznajmił Marcie, że dziękuje jej za współpracę i wysiłek jaki włożyła do jego firmy, ale niestety z przykrością musi stwierdzić, że jednak nie zamierza inwestować w kolejne stanowisko pracy.
Oblała ją fala gorąca. Przez chwilę zastanawiała się, czy to nie jakiś żart, czy to nie Prima Aprilis. Niestety to była prawda. Najprawdziwsza prawda na świecie. Cholera, jak mogła dać się tak wykorzystać ?! Oddała tej firmie wszystko co miała: swój czas, zaangażowanie, doświadczenie, kontakty… A On w podziękowaniu pokazał jej drzwi i klamkę po ich drugiej stronie.
Mniej znaczy więcej…
Monika, Aneta, Marta… Takie historie zdarzają się w naszym życiu, w życiu ludzi, których codziennie mijamy na ulicy… Nie warto brać udziału w życiowym wyścigu szczurów. Swoje karty najlepiej odkrywać powoli, stopniowo, a najlepsze w postaci naszych atutów zostawić na przysłowiową czarną godzinę.
Żyjemy dla innych, przeceniamy swoje możliwości, nadmiernie się angażujemy i poświęcamy jakbyśmy świadomie lub mniej świadomie liczyli na Pomnik albo chociaż na Order dla Zasłużonych. A później okazuje się, że zamiast pomnika lub orderu dorobiliśmy się tylko garba. Dosłownie i w przenośni.
Zbliżają się święta a ja… odpuszczam. Wrzucam na luz. Też chciałabym świętować, a nie tylko zadowalać wszystkich dookoła.
Chcę zostawić sobie trochę samej siebie… dla siebie.